Remy – Szpital na Peryferiach

[Przed sesją 15, w czasie pomiędzy Rozdziałem 2 i 3]

 

W okolicy szpitala kręci się sporo ludzi. W piwnicy w końcu zarwał się strop, więc opróżniono to jedno skrzydło ze względów bezpieczeństwa. Według oficjalnych informacji komisja budowlana sprawdza czy budynek grozi zawaleniem. Jest tu też więcej policji niż by się mogło zdawać. Pojawili się również federalni i ludzie z firmy zarządzającej szpitalem.

Ludzie wiedzą niewiele, choć nieoficjalnie Remy dowiedział się, od jakiegoś budowlańca, że coś dziwnego zostało znalezione w piwnicy i w tej chwili policja prawie nikogo tam nie wpuszcza.

Zanim zdążył zrobić cokolwiek więcej obok niego pojawił się Czarny.

Cześć Remy. Widzę, że zostałeś gapiem z tłumu.

Cześć Czarny. A wiesz, taka miła odmiana. Od czasu do czasu się przydaje. – Remy zapalił szluga i kątem oka zerknął na Mówce Snów. – U Sophie wszystko OK? Wysłałem jej SMS’a ale dała mi „delikatnie i subtelnie” do zrozumienia że to nie moja sprawa. Kobiety. – westchnął Remy wypuszczając kłąb dymu. – A Ty co tu robisz? Upewniasz się, że nic nie wylazło po nas z portalu?

Teraz Remy zwrócił uwagę, że Czarny również pali – jednego z tych swoich śmierdzących petów bez filtra.

Aśka ma dużo problemów. Waszych i własnych. Przejmuje się, więc wpadłem tu żeby miała jedno zmartwienie mniej. – Zaciągnął się głęboko i wypuścił dym nosem. – Widzę, że ktoś nas jednak ubiegł.

– W sumie nie spodziewałem się niczego innego. – Remy dyskretnie się rozgląda czy nikt się im nie przygląda, bądź nie podsłuchuje. – Budowlaniec, z którym gadałem mówił, ż odkryli coś w piwnicy. Mam nadzieję, że chodzi o resztki portalu. Ale wolę się upewnić. Zresztą, trochę za dużo tu mundurowych jak na zwykłą katastrofę budowlaną. – Orleańczyk wzruszył ramionami. – Tak czy siak zamierzam się dowiedzieć o co chodzi.

Czarny włożył sobie papierosa do ust i skrzyżował ręce.

Może mają z tym związek ciała, które znaleźli w piwnicy? – zasugerował półgębkiem. Znów zaciągnął się papierosem bez pomocy rąk. – Na razie nie widziałem tu Technomantów, ale pewnie niedługo tu będą. – powiedział gdy już wypuścił dym. – Są tu za to Garou.

– Myślałem o tych ciałach, ale czego się spodziewali po zawaleniu sufitu? W takich przypadkach łatwo o zagrzebane w gruzach ofiary. Ale żeby Wilkołaki? Tutaj? – Remy w zamyśleniu potrząsnął głową. – Czego mogą chcieć? Zresztą… – Remy wrzucił niedopałek do studzienki kanalizacyjnej.–  Mamy mało czasu. Jak przyjadą techniaki to zacznie robić się gorąco. 

Remy nie przyuważył nikogo, kto mógłby zwracać na nich większą uwagę. Było tu kilkudziesięciu gapiów, więc nie stanowili dziwnego widoku. Czarny pokiwał głową ze zrozumieniem.
Z pewnością w stropie była też amunicja, która ich zabiła – podsunął starszy mag. – Tak czy inaczej… co zamieszasz? Lepiej nie wchodź w drogę Zmiennokształtnym. Oni raczej wiedzą co robią.

– Hej, zaufaj mi Czarny… – Remy z niewinnym uśmiechem podniósł ręce do góry poddając się. –  Znam sie trochę na Siłach, więc z ewentualnym promieniowaniem i tym podobnymi rzeczami sobie poradzę, jeśli sugerujesz że to właśnie wykryli. Pójdę i obejrzę sprawę z bliska. Może rzeczywiście coś tam jest. Jeśli nie, to z czystym sumieniem pójdziemy się napić. – Remy wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. – A w kwestii zmiennokształtnych jestem ekspertem. Dostałem kosza od jednej ich laluni.

Czarnemu żar niemal poparzył usta. Wypluł jednak peta w ostatniej chwili.
Jak na moje to Garou lepiej się tym zajmą niż my, ale jeśli chcesz dać się wybebeszyć – tu uniósł ręce w obronnym geście – to proszę bardzo. Tylko później nie przychodź do mnie z płaczem. – Widać było, że Czarnemu wyjątkowo nie przypadł do gustu pomysł eksplorowania piwnicy.

Nigdy do nikogo nie przychodziłem z płaczem. – Remy zacisnął usta. Milczał dłuższą chwilę wpatrując się uważnie w Czarnego. – Po prostu nie lubię zostawiać po sobie nieskończonych spraw. Pyzatym… dałem komuś słowo. – Remy spojrzał na tłumek. – Który to ten… Garou? Może po prostu zapytamy co tam jest i jakie mają plany. Proste rozwiązania są zawsze najlepsze. – Nagle rozpromienił się. – Może znowu trafię na ta fajną dziewczynę.

Zacięcie Czarnego osłabło. Wyglądał na zrezygnowanego.

Słuchaj, może lepiej ja z nimi pogadam, co? – zapytał bez entuzjazmu. – Wiesz, lepiej dogaduje się z takimi jak oni. Ciebie raczej nie polubią… – Nie wyglądał na zadowolonego, ale jednak przekonanego do tego co mówi.

No dobra. Wygrałeś. – Remy wyglądał na autentycznie rozczarowanego rozwojem sytuacji. – Jak zawsze ominie mnie najciekawsze. I najładniejsze dziewczyny. Nikt mnie nie lubi. – Remy wyciągnął kolejnego papierosa. – Ale spoko, gdybyś potrzebował wsparcia, będę w pobliżu razem z moją małą Czarna Dziurą. Tymczasem wracam do paskudnego zajęcia bycia częścią tłumu….. Bleeee…

Czarny skinął głową i mruknął pod nosem coś w swoim słowiańskim języku. Chociaż Remy nie był pewien. O ile się nie mylił wyłapał francuskie imię „Pierre”. Nie wyglądał na szczęśliwego. Po chwili zniknął w tłumie.

 

Mag nie zdążył się zastanowić co by tu zrobić dalej, gdy obok niego, w miejscu gdzie przed chwilą stał Czarny, pojawiła się inna postać.

– Czułem, że cię tu znajdę – powiedział Allen łowca. – Miałem zadzwonić, ale coś mnie tu przywiało.

– Tłoczno tu dziś. – Mruknął Remy rozglądając sie podejrzliwie dookoła. – Cześć Allen. – Uśmiechnął się. –  Cieszę się. To, że widzę Cię całego, na szczęście rozwiewa kilka moich obaw o Twoje zdrowie. Jak rozumiem małe rande-vous z Panem Ważniakiem skończyło się … hmmm… zgodnie z Waszymi zamiarami? – Orleańczyk przeciągnął sie i ziewnął  – Szukałeś mnie? Trochę boję się pytać w jakim celu… chyba nikomu od was nie podpadłem ostatnio…?

Allen nie wyglądał na rozbawionego, ani na szczególnie wesołego.

Twoi znajomi już zdążyli się dopytywać o powodzenie mojej części umowy – powiedział przyglądając się Remy’emu. – Lecz z dotrzymaniem waszej części wysyłają mnie do ciebie.

Zrobił pauzę. Miał ten dziwny, niepokojący wzrok oraz pewność siebie, która mogła budzić wątpliwości u innych.

Obiecałeś mi informacje – przypomniał. – Moja pomoc w zamian za informacje, pamiętasz?

– Pamiętam. Takich rzeczy nie zapominam. – Remy spoważniał. – Tylko mnie dziwi, że wysłali Cię do mnie. – Chłopak zapalił papierosa.- OK, do rzeczy. Burton zabił Izydę gdyż „wydawała się” skurwysynowi zagrożeniem jego pozycji i władzy, bał się że gdy wampiry się dowiedzą o jej mocy zniszczy to cały układ wampirzego świata. A był w labie Morrisana, gdyż szukał tam Angeli – odradzał jej współprace z nim. Jako nagrodę za pomoc nam zażyczył sobie obejrzeć wyniki pracy naukowej Morrisona. Nie doszło do tego, bo sami go znaleźliśmy.To chyba wszystko co ma znaczenie. – Remy spojrzał Allenowi, prosto w oczy i … uśmiechnął się – Sorki ale na mnie te wasze oczy nie robią wrażenia. Cos jeszcze? – Zapytał uprzejmie.

Allen nie zareagował na zaczepkę.

Jakie badania prowadził ten Morrison i o jakim wampirzym ładzie mówisz? – zapytał.

– Badania nad klonowaniem, i skrzyżowaniem wampirów z Magami. – Remy westchnął. – Wy, Łowcy macie swoje środowisko. Pewnie jakieś formy kontaktu, zachowania, współpracy, etykiety. To samo mają wampiry. I właśnie to wszystko zdaniem Burtona mogła zniszczyć Izyda. Za bardzo wygodnie mu było, żeby z tego zrezygnować. Wydaje mi się, że jesteśmy kwita Allenie.

Łowca przez chwilę milczał. Nie było po nim widać żadnej reakcji.

Co z tymi jego badaniami? – odezwał się w końcu. – Udało mu się? Gdzie on jest?

Remy uważnie i długo spod przymrużonych powiek przyglądał się Łowcy.

Test? Czy właśnie waży się na szali moje życie? Czy to dalsza część mojego przeznaczenia? Ma podsłuch?

Uśmiechnął się tylko i zakręcił kartą Króla Pik między palcami lewej dłoni.

Kusi mnie, żeby Cię spławić Allen… Ale odpowiem Ci na te ostatnie trzy pytania. Nie dlatego że się boję. – Remy przechylił głowę. – Widziałem już Krainę Zmarłych… Powiedzmy, że lubię domykać wszystkie sprawy. Te trzy pytania wyrównają rachunki z Opusem, i moim… Przeznaczeniem. – Orleańczyk parsknął cicho na samo wspomnienie. Po sekundzie spoważniał. Mówiąc przez cały czas spoglądał w oczy Allena. – W moich słowach nie znajdziesz fałszu – a wiem że będziesz szukał. Morrison uciekł ze swojego laboratorium do Królestwa w Głębokiej Umbrze, daleko poza waszym zasięgiem. Tam zginął, a właściwie to co nim było, spotkało swoją karę. Jego poprzednie badania nie powiodły się, głównie dzięki temu że wytrąciliśmy się w odpowiednim momencie. Aktualne badania powiodły się, niestety, dużo lepiej, ale udało nam się zniweczyć to osiągnięcie i zniszczyć wyniki i zapisy ich dotyczące. Przy okazji stracili sporo sprzętu i zasobów. Mam nadzieję, że da to nam odrobinę wytchnienia. A ludziom… szanse na życie. – Remy zamilkł i zatrzymał tańczącą kartę między palcami. – To były trzy odpowiedzi, które chciałeś usłyszeć. I jak mnie osądzisz Allenie? – Chłopak przechylił przekornie głowę.

Allen słuchał, a z jego twarzy trudno było wyczytać czy cokolwiek z tego rozumie. Na koniec wzruszył ramionami.- Nie jestem po to, żeby cię osądzać. Pomogłem wam, bo miało to pomóc ludziom. Ty miałeś swoją część umowy i jej dotrzymałeś. – Wyglądało na to, że większość słów Remy’ego albo do niego nie dotarła, albo nie zrobiła na nim wrażenia.

Teraz może lepiej stąd znikaj, bo to co się tu dzieje zwróciło nie tylko twoją uwagę, a widzę, że dzieje się tu coś dziwnego. – Nie brzmiało to jak groźba. Raczej jak dobra rada.

Podobną radę chciałem Ci dać ja. – Remy podskoczył i rozejrzał się dookoła. – Ale przyszedłem tu ze znajomym i nie zostawię go samego. Co się dzieje?

W okolicy zmieniło się niewiele. Atmosfera jest jaka była. Gapie się gapią, policja w zasadzie nie robi nic, kręcą się jacyś ludzie w kamizelkach odblaskowych.

Przestań – syknął łowca. – Jeśli cię zauważą nie pomogę tobie tylko im. – To też nie zabrzmiało jak groźba, było to zwyczajne stwierdzenie. – Weź tego swojego znajomego i idźcie stąd zanim ktoś się zorientuje, że tu jesteście.

– Hmmm… Ale co się dzieje? Jakim „im”? – Remy rozgląda się dyskretnie szukając Mówcy Snów, starając nie rzucać w oczy. Idzie w kierunku, w którym poszedł Czarny. – Ten znajomy poszedł tam.

Łowcom – odpowiedział łowca, gdy Remy ruszył w stronę budynku, gdzie wcześniej udał się Czarny. Przekonał się, że Allen nie idzie za nim. Zniknął gdzieś w tłumie. Przy wejściu do szpitala stał policjant, który obserwował wchodzących i wychodzących. Większość ludzi nosiła tu mundury lub identyfikatory.

Kurwa mać. – syknął Remy. I jak gdyby nigdy nic ruszył w kierunku wejścia. Gdy zbliżał się do policjanta zamachał powitalnie ręką do wnętrza za jego plecami i rzucił na głos. – Już jestem, Jean. Wyjechałem jak tylko odsłuchałem Twoją wiadomość na sekretarce.

Policjant tylko przelotnie zwrócił uwagę na Remy’ego. Mag swobodnie przeszedł obok niego. Znalazł się w holu szpitala. Było tu zdecydowanie mniej osób, ale większość z nich to mundurowi. Czarnego ani wilkołaków nie było w zasięgu wzroku.

Żeby tylko nie był w Umbrze. Daję mu 5 minut. – mruknął orleańczyk i ruszył na poszukiwanie Czarnego.

Poruszanie się wewnątrz już było mniej problematyczne, ponieważ ludzie nie zwracali tu na siebie większej uwagi. Każdy miał swoją robotę. Technicy zabezpieczali ślady, mundurowi przepytywali jakiś ludzi, kilku facetów w kamizelkach dokonywało jakiś pomiarów..

Remy zszedł po schodach i już miał zejść kolejne piętro w dół, jednak jego uwagę przyciągnęła niewyraźna rozmowa. Rozpoznał głos Czarnego. Gdy zajrzał przez drzwi, w korytarzu zauważył dwóch mężczyzn. Jednym z nich był znajomy mag, drugi zaś to postawny, ogolony na łyso, młody mężczyzna. Remy widział go już wcześniej w towarzystwie Natalie. Ostatnie zdanie jakie padło było autorstwa właśnie tegoż mężczyzny.

Ale tu nie ma żadnego demona!

Remy zatrzymał się i schował za drzwi. Przecież nie będzie im przeszkadzał w rozmowie. Byłoby to wysoce niekulturalne.

No i może pojawi się ta Natalie?

Ale może być – odparł Czarny. Widać, że starał się zachować spokój.

To sobie poradzimy. A jak nie to zadzwonimy po ciebie, jasne? – mężczyzna zdawał się nerwowy.

Słuchaj – zaczął trochę ostrzej mag. – Oni tam byli i widzieli… – jednak rozmówca nie dał mu dokończyć.

– Kto? Ci twoi znajomi, z których połowa śmierdzi Żmijem na kilometr? W dupie mam ich kłamstwa.

Nie możesz…

– Mogę! I…

Remy usłyszał kroki na schodach.

A miało być tak pięknie…- mruknął Remy. Chwilę wsłuchuje się w kroki. Ciężkie policyjne buty? Szpitalne chodaki? Tempo równe, czy powolne?

Dwie osoby, prawdopodobnie mężczyźni w ciężkich butach. Szli raczej pewnie. Za kilka sekund dojdą do półpiętra i zobaczą Remy’ego.

Remy wchodzi jak gdyby nigdy nic na korytarz gdzie jest Czarny.

Dzień dobry… Chłopaki nie chce wam przeszkadzać, ale niestety musze. – Orleańczyk w miarę swobodnie idzie w ich kierunku. – Spotkałem na górze Allena, jest z nim paru kolegów, i chyba zaraz zacznie robić się gorąco. Niestety precyzyjność wypowiedzi nie jest jego największą zaletą. Czarny, czas na nas, mówię cholernie poważnie.

Zapadła chwila milczenia. Czarny stał pod ścianą ze skrzyżowanymi ramionami. Nad nim górował młody Latynos. Obaj spojrzeli na Remy’ego. Czarny miał w oczach znużenie, a drugi pasję.

No i jest – warknął. – Co mnie obchodzi kto tu idzie? Jeśli więcej takich jak ty to nawet dobrze, mniej szukania.

Odpuść sobie – powiedział Czarny bez przekonania.

Nie mówi mi co mam robić!

– Tacy jak ja…? Nie, są mniej przystojni. – Remy się wyszczerzył szeroko. – No i nie mają tylu zalet. I uroku osobistego. I… – Orleańczyk urwał nagle. – Ale nie mówmy o mnie, bo się zarumienię. Wracając do tematu. – Mag spojrzał na Mówcę Snów. – Czarny, idziemy. Teraz. Ten Pan wygląda jakby miał predyspozycje do radzenia sobie, więc jeśli sam chce… Mam motor za rogiem, podrzucę Cię gdzie będziesz potrzebował.  

Czarny, skinął głową i przeszedł kilka kroków w stronę Remy’ego.

Bardzo dobrze. Zabierajcie się stąd. – Latynos wydawał się usatysfakcjonowany. – Zawsze więcej przez was problemów niż pożytku.

Remy zorientował się, że na klatce schodowej nie słychać kroków. Nie słychać nic.

Za późno… – Remy wyciągnął karty z kieszeni obracając się na pięcie. – Musimy szukać innego wyjścia Czarny. Idź w kierunku drugich schodów. Idę zaraz za Tobą.

Czarny wyglądał jakby nie bardzo miał pojęcie gdzie są drugie schody. Wybrał jednak jeden kierunek i ruszył.

Lepiej też się stąd zabieraj – rzucił do Latynosa odpalając papierosa.

Nie wiem o co wam chodzi, popaprańcy, ale ja się nigdzie nie wybieram – oświadczył pewnym siebie głosem.

Jak chcesz, ale cię ostrzegaliśmy. Remy, chodź, dam nam chwilę.

Obłok dymu, który wypuszczał Czarny zbierał się pod sufitem. Gdy mag ruszył korytarzem obłok pomknął w stronę drzwi i dym zaczął przesączać się szczelinami na drugą stronę. Po kilku sekundach wywołało to zamieszanie na klatce schodowej.

Ruszyli korytarzem. Latynos został nieopodal drzwi. Wyglądał na zainteresowanego tym co dzieje się z drugiej strony. Wyglądał na gotowego. Remy stracił go z oczu, ponieważ Czarny nagle skręcił i pociągnął go za sobą. Weszli do pokoju, w którym znajdował się skład materacy. Raczej nie były dawno używane, bo zapach pleśni i kurzu był wyraźny.

Mówca Marzeń rzucił peta na ziemię i przydepnął go. Z kieszeni wyjął garść szarego pyłu, który podrzucił do góry. Proszek nienaturalnie rozproszył się wokół nich tworząc coś w rodzaju mgły.

W oddali ktoś gwałtownie otworzył drzwi i padł strzał.

Idziesz ze mną? – zapytał Czarny.

Yhm… – mruknął Remy zaciskając pięści. – Idę, idę… Bez sensu, cholera… To wszystko… – Remy odwraca się na chwilę i nasłuchuje, po czym rusza za Czarnym.

W zasadzie nie poszli daleko. Pył opadł i okazało się, że są w tym samym pomieszczeniu, ale wyglądało ono inaczej. Na podłodze leżał tylko jeden materac i nic więcej.

Nie zgub się – rzucił Mówca i wyszedł z pomieszczenia. Korytarz niby ten sam wydawał się jednak bardziej przygnębiający. Remy miał wrażenie, że cienie są głębsze i ciągle coś się w nich porusza. Schody. Z dołu czuł obrzydliwy zapach zepsucia. Śmierć i zniszczenie to jedyne co przychodziło na myśl. Czarny prowadził jednak w górę. Nim Remy się zorientował byli już na zewnątrz. Miejsce wydawało się być spokojne bez tych wszystkich ludzi. Okolica wyglądała całkiem przyjemnie, jednak budynek szpitala wyglądał dużo gorzej niż wcześniej. Był też bardziej przygnębiający.

Dokąd chcesz się udać? – zapytał Czarny znużonym głosem.

Tutaj za rogiem mam motor… Musze załatwić jeszcze kilka spraw… – Remy uważnie spojrzał na Czarnego. – Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmiętego i wycieńczonego? Coś się stało? Mogę w czymś pomóc?

Czarny pokręcił głową.

Wszystko w porządku – odpowiedział spokojnie. – Po prostu nie lubię tu przebywać. Chodź. – Poprowadził Remy’ego w ustronne miejsce za stojącą nieopodal altaną. Tam znów rozsypał coś wokół i po chwili dotarły do nich gwar okolicy. Krzyki i zamieszanie od strony szpitala docierały tu z pełną mocą.

– Jakbyś miał niepotrzebne prochy nieboszczyka to daj znać – mruknął gdy kurz się rozwiał.

Jasne. Na pewno będę pamiętać. Podrzucić cię? – Remy ruszył w kierunku zaparkowanego motocykla. Nie mogąc się dłużej opanować zerknął w stronę szpitala. – Ciekawe na kogo trafił ten… Pierre. Łowcy? Może Nephandi? Technicy?

Znów pokręcił głową.

Dzięki. Mam jak wrócić. A tam to na pewno nie Nephandi, nie spodziewałbym się ich tutaj, teraz. I co za Pierre? – zapytał zdziwiony?

No ten Latynos, mówiłeś że tak sie nazywa… – Remy wsiadł na motor i nałożył kask. Odpalił silnik.

Czarny myślał przez krótką chwilę i roześmiał się.

Pierdolę! – powtórzył słowiańskie słowo, które wcześniej, niewyraźnie usłyszał Remy. – Do zobaczenia. – rzucił i oddalił się w przeciwną stronę.

Dodaj komentarz